piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 1

Nadszedł ten długo wyczekiwany dzień – pierwszy dzień w liceum. Szkoła średnia to świetny okres w moim życiu. Przynajmniej tak mówią wszyscy dorośli. Mam poznać przyjaciół na całe życie, możliwe jest też, że się zakocham. Tą prawdziwą miłością, miłością od pierwszego wejrzenia, miłością do grobowej deski. Dlaczego oni są tego wszystkiego pewni? Ponieważ to przeżyli? Halo, o czym my tu mówimy? Przecież mnie i moich rodziców dzieli era dinozaurów! To chyba o czymś świadczy, prawda?
Według mnie liceum to okres ciężkiej pracy na stypendia, zbieranie opinii na studia, nieprzespane noce z powodu intensywnej nauki, a także ciągła zmiana wagi. Będę tyć, chudnąć, tyć, chudnąć i tak dalej, i tak dalej… Gdy się denerwuję to opycham się słodyczami, głównie czekoladą. A stres rozładowuję poprzez zwiększony wysiłek fizyczny. Lepsze to niż kłótnie z tatą czy najlepszą przyjaciółką. Stałam tak przed lustrem i rozmyślałam nad tym jakże wspaniałym okresie mojego życia, a jednocześnie zastanawiałam się, co na siebie włożyć. Z takiego stanu wyrwał mnie podniesiony głos taty dobiegający z kuchni.
- Bells, Zejdź w końcu na dół, bo inaczej spóźnisz się w pierwszy dzień szkoły. A to nie wróży nic dobrego!
- Dobrze tato, zaraz zejdę!
Charlie Swan – najlepszy ojciec, przyjaciel, obrońca. Czuję się przy nim tak bezpiecznie jak nigdzie na ziemi. W końcu jest szeryfem, a to do czegoś zobowiązuje. Niestety, mnie również. Dla wielu jest to minus, ponieważ taki rodzić pierwszy wie o tym, co dzieje się z jego dzieckiem, potrafi bardzo szybko do niego dotrzeć i narobić obciachu. Ja patrzę na to z trochę mniej pesymistycznej perspektywy. Dzięki temu wiem, że nikt, kto nas zna, nie zrobi mi krzywdy, bo inaczej będzie miał na głowie policję z całego hrabstwa. Chociaż faktem jest, że przy okazji potrafi narobić niezłego obciachu… Mimo wszystko kocham mojego tatę i moje życie. Nie rozumiem ludzi, którzy nie dążą do naprawdę istotnych celów tylko imprezują co najmniej raz w tygodniu upijając się przy tym do nieprzytomności. Niby to tylko niewielka część społeczeństwa, ale ja czuję się przez nich otoczona. Od zawsze wolałam realizować własne ambicje i pokazywać ludziom, jak bardzo mylą się w ocenie mojej osoby.
Wielu ludzi na mój widok instynktownie próbuje mnie chronić. Wszystko przez to, że jestem drobna, mam duże brązowe oczy niczym przestraszona sarna i potykam się na prostej drodze. Nic nie poradzę na to, że koordynację wzrokowo-ruchową odziedziczyłam po mamie. Zawsze dziwiło mnie to, że jednak brak takiej koordynacji nie przeszkadza mi w treningach, które wykonuję na co dzień.
Będąc w samej bieliźnie przemieściłam się sprzed lustra w okolicę szafy, by wreszcie ubrać się w coś odpowiedniego. Po krótkiej chwili namysłu i szybkim przeglądnięciu zawartości szafy wybrałam czarne rurki, białą koszulę, w której podwinęłam rękawy, czarne baleriny i moją ulubioną kopertówkę z kokardką. Gdy już się ubrałam, stwierdziłam, że wyglądam zbyt poważnie i dobrałam jasnoróżowe dodatki. Wyszedł mi piękny zestaw. Włosy pozostawiłam rozpuszczone. Dzisiaj układały mi się pięknymi delikatnymi falami. Lubię wyglądać tak elegancko. Charlie stwierdził ostatnio, że zaczynam coraz częściej wyglądać jak prawdziwa kobieta. Tak jakbym nią wcześniej nie była. Złapałam moją torebką, schowałam do niej komórkę i pognałam na dół.
Schodząc do kuchni zastanawiałam się czy Charlie ciągle na mnie czeka. Zawsze to ja robię śniadanie, a dzisiaj dość późno wyszłam ze swojego pokoju. Czyżby zżerały mnie nerwy? Po chwili przypomniałam sobie, jak tata odżywał się zanim przeprowadziłam się do zielonego i deszczowego Forks. Rano miska płatków, a w obiad i ciepłą kolację zaopatrzały go bary szybkiej obsługi. Gdy byłam mała cieszyłam się na myśl o takim jedzeniu – hamburgery, frytki, hot-dogi, czyli wszystko, czego René mi zabraniała. Na szczęście zrozumiałam po co to robi i już od kilku lat nie jadam takiego świństwa, a Charlie od dwóch lat ma zróżnicowaną dietę. Nie powiem, wygląda dzięki temu lepiej, poza tym udało mu się zrzucić małe co nieco.
Wchodząc do kuchni uderzył mnie zapach jajecznicy. Byłam przerażona, bo tata i gotowanie oznaczają jedną wielką katastrofę. Moje zaskoczenie było wielkie, ponieważ wszędzie panował porządek, Charlie nie miał żadnych widocznych obrażeń, a jajecznica na naszych talerzach wyglądała bardzo apetycznie.
- Z powodu tak ważnego dnia postanowiłem zrobić ci śniadanie. I jak ci się podoba?
- Wow! I nic ci się nie stało! Jak tego dokonałeś? Przecież zawsze…
- Miło mi, że we mnie wierzysz córeczko. A teraz wcinaj, bo całkiem nam to śniadanko wystygnie. Poza tym, trening czyni mistrza.
Usiadłam i szybko spróbowałam tego kuchennego arcydzieła. Bo było to prawdziwe arcydzieło – wyglądało, pachniało i smakowało rewelacyjnie! Tak naprawdę jajecznica nie różniła się niczym od tych robionych przez mamę czy mnie, ale biorąc pod uwagę zdolności kulinarne mojego taty, to jestem strasznie dumna. Z uśmiechem patrzyłam jak zajada swoją porcję. Szybko dokończyłam swoje śniadanie i już chciałam wstać, by pozmywać, gdy Charlie powiedział:
- Zaczekaj, mam dla ciebie prezent.
- Dobrze wiesz, że nie lubię prezentów, a nienawidzę niespodzianek. Musisz mi to dzisiaj robić?
- Kochanie, jestem ojcem i nic na to nie poradzę. – wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. Mimo wszystko spojrzałam z wyrzutem.
- Ale to jest kluczyk od samochodu! Tylko nie przypominam sobie, żebym widziała na naszym podjeździe dodatkowe auto. To jakiś żart?
- Bells, noce są długie i potrafią skryć pewne tajemnice. No nic, ja muszę lecieć do pracy. Powodzenia w szkole!
Wychodząc dał mi buziaka. Jak nigdy. Coś tu jest nie tak. Najpierw sam zrobił śniadanie, potem podarował mi samochód, a teraz ten buziak. Musiało stać się coś złego. Albo…
- O kurczę! To już 7:30?! Muszę się pospieszyć, jeśli nie chcę się spóźnić do szkoły.
Szybko ogarnęłam kuchnię, złapałam za torebkę i pognałam przed dom. Zatrzymałam się w pół kroku, ponieważ na naszym podjeździe stało piękne żółte Camaro. Od razu pokochałam ten samochód. Pomimo tego, że wyprodukowany był na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku wyglądał cudownie. Lakier był nowiutki, nigdzie nie było rdzy. Widać, że ktoś włożył w niego całe swoje serce. Oby prowadził się tak dobrze jak wygląda.
Gdy tylko do niego wsiadłam, poczułam, że ma duszę. Miałam wrażenie, że znam to auto od lat, że jesteśmy sobie stworzeni. Odpaliłam silnik. To była muzyka dla moich uszu. Żadnych problemów, więc z pewnością ruszyłam pod szkołę.
Nigdy nie wiedziałam skąd u mnie taki pociąg do samochodów. Zawsze się tym interesowałam. Nie ma marki, która podobałaby mi się bardziej lub mniej. Wszystkie auta są piękne i mają to coś, czego nigdzie indziej nie można odnaleźć. W prawdzie nie znam się na mechanice samochodowej, ale to się może zmienić w najbliższym czasie. Tylko żeby znalazł się ktoś, kto mnie tego nauczy.
Dziś dość szybko dojechałam pod szkołę. Albo tak mi się tylko zdawało. Zaparkowałam blisko wejścia i wysiadłam. Stanęłam przed drzwiami i uświadomiłam sobie, że to jest początek najcięższej pracy w moim życiu…

Bello Swan, witamy w liceum.

~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~

I jak Wam się podoba? Chciałabym, żebyście od czasu do czasu zostawiali swój ślad w postaci komentarza :) Enjoy!

2 komentarze:

  1. świetny rozdział ;* czekam na kolejny, i następny i tak dalej ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem kochanie...przepraszam,że tak późno ...ostatnio narzekam na brak czasu :( Rozdział świetny...mam nadzieje, że to będzie dla Belli najlepszy rok szkolny... / Kari :*

    OdpowiedzUsuń