Nadszedł ten
długo wyczekiwany dzień – pierwszy dzień w liceum. Szkoła średnia to świetny
okres w moim życiu. Przynajmniej tak mówią wszyscy dorośli. Mam poznać
przyjaciół na całe życie, możliwe jest też, że się zakocham. Tą prawdziwą
miłością, miłością od pierwszego wejrzenia, miłością do grobowej deski.
Dlaczego oni są tego wszystkiego pewni? Ponieważ to przeżyli? Halo, o czym my
tu mówimy? Przecież mnie i moich rodziców dzieli era dinozaurów! To chyba o
czymś świadczy, prawda?
Według mnie
liceum to okres ciężkiej pracy na stypendia, zbieranie opinii na studia,
nieprzespane noce z powodu intensywnej nauki, a także ciągła zmiana wagi. Będę
tyć, chudnąć, tyć, chudnąć i tak dalej, i tak dalej… Gdy się denerwuję to
opycham się słodyczami, głównie czekoladą. A stres rozładowuję poprzez
zwiększony wysiłek fizyczny. Lepsze to niż kłótnie z tatą czy najlepszą
przyjaciółką. Stałam tak przed lustrem i rozmyślałam nad tym jakże wspaniałym
okresie mojego życia, a jednocześnie zastanawiałam się, co na siebie włożyć. Z
takiego stanu wyrwał mnie podniesiony głos taty dobiegający z kuchni.
- Bells,
Zejdź w końcu na dół, bo inaczej spóźnisz się w pierwszy dzień szkoły. A to nie
wróży nic dobrego!
- Dobrze
tato, zaraz zejdę!
Charlie Swan
– najlepszy ojciec, przyjaciel, obrońca. Czuję się przy nim tak bezpiecznie jak
nigdzie na ziemi. W końcu jest szeryfem, a to do czegoś zobowiązuje. Niestety,
mnie również. Dla wielu jest to minus, ponieważ taki rodzić pierwszy wie o tym,
co dzieje się z jego dzieckiem, potrafi bardzo szybko do niego dotrzeć i
narobić obciachu. Ja patrzę na to z trochę mniej pesymistycznej perspektywy.
Dzięki temu wiem, że nikt, kto nas zna, nie zrobi mi krzywdy, bo inaczej będzie
miał na głowie policję z całego hrabstwa. Chociaż faktem jest, że przy okazji
potrafi narobić niezłego obciachu… Mimo wszystko kocham mojego tatę i moje
życie. Nie rozumiem ludzi, którzy nie dążą do naprawdę istotnych celów tylko
imprezują co najmniej raz w tygodniu upijając się przy tym do nieprzytomności.
Niby to tylko niewielka część społeczeństwa, ale ja czuję się przez nich
otoczona. Od zawsze wolałam realizować własne ambicje i pokazywać ludziom, jak
bardzo mylą się w ocenie mojej osoby.
Wielu ludzi
na mój widok instynktownie próbuje mnie chronić. Wszystko przez to, że jestem
drobna, mam duże brązowe oczy niczym przestraszona sarna i potykam się na
prostej drodze. Nic nie poradzę na to, że koordynację wzrokowo-ruchową
odziedziczyłam po mamie. Zawsze dziwiło mnie to, że jednak brak takiej
koordynacji nie przeszkadza mi w treningach, które wykonuję na co dzień.
Będąc w samej
bieliźnie przemieściłam się sprzed lustra w okolicę szafy, by wreszcie ubrać
się w coś odpowiedniego. Po krótkiej chwili namysłu i szybkim przeglądnięciu
zawartości szafy wybrałam czarne rurki, białą koszulę, w której podwinęłam
rękawy, czarne baleriny i moją ulubioną kopertówkę z kokardką. Gdy już się
ubrałam, stwierdziłam, że wyglądam zbyt poważnie i dobrałam jasnoróżowe
dodatki. Wyszedł mi piękny zestaw. Włosy pozostawiłam rozpuszczone. Dzisiaj układały
mi się pięknymi delikatnymi falami. Lubię wyglądać tak elegancko. Charlie
stwierdził ostatnio, że zaczynam coraz częściej wyglądać jak prawdziwa kobieta.
Tak jakbym nią wcześniej nie była. Złapałam moją torebką, schowałam do niej
komórkę i pognałam na dół.
Schodząc do
kuchni zastanawiałam się czy Charlie ciągle na mnie czeka. Zawsze to ja robię
śniadanie, a dzisiaj dość późno wyszłam ze swojego pokoju. Czyżby zżerały mnie
nerwy? Po chwili przypomniałam sobie, jak tata odżywał się zanim
przeprowadziłam się do zielonego i deszczowego Forks. Rano miska płatków, a w
obiad i ciepłą kolację zaopatrzały go bary szybkiej obsługi. Gdy byłam mała
cieszyłam się na myśl o takim jedzeniu – hamburgery, frytki, hot-dogi, czyli
wszystko, czego René mi zabraniała. Na szczęście zrozumiałam po co to robi i
już od kilku lat nie jadam takiego świństwa, a Charlie od dwóch lat ma
zróżnicowaną dietę. Nie powiem, wygląda dzięki temu lepiej, poza tym udało mu
się zrzucić małe co nieco.
Wchodząc do
kuchni uderzył mnie zapach jajecznicy. Byłam przerażona, bo tata i gotowanie
oznaczają jedną wielką katastrofę. Moje zaskoczenie było wielkie, ponieważ
wszędzie panował porządek, Charlie nie miał żadnych widocznych obrażeń, a
jajecznica na naszych talerzach wyglądała bardzo apetycznie.
- Z powodu
tak ważnego dnia postanowiłem zrobić ci śniadanie. I jak ci się podoba?
- Wow! I nic
ci się nie stało! Jak tego dokonałeś? Przecież zawsze…
- Miło mi, że
we mnie wierzysz córeczko. A teraz wcinaj, bo całkiem nam to śniadanko
wystygnie. Poza tym, trening czyni mistrza.
Usiadłam i
szybko spróbowałam tego kuchennego arcydzieła. Bo było to prawdziwe arcydzieło
– wyglądało, pachniało i smakowało rewelacyjnie! Tak naprawdę jajecznica nie
różniła się niczym od tych robionych przez mamę czy mnie, ale biorąc pod uwagę
zdolności kulinarne mojego taty, to jestem strasznie dumna. Z uśmiechem
patrzyłam jak zajada swoją porcję. Szybko dokończyłam swoje śniadanie i już
chciałam wstać, by pozmywać, gdy Charlie powiedział:
- Zaczekaj,
mam dla ciebie prezent.
- Dobrze
wiesz, że nie lubię prezentów, a nienawidzę niespodzianek. Musisz mi to dzisiaj
robić?
- Kochanie,
jestem ojcem i nic na to nie poradzę. – wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko.
Mimo wszystko spojrzałam z wyrzutem.
- Ale to jest
kluczyk od samochodu! Tylko nie przypominam sobie, żebym widziała na naszym
podjeździe dodatkowe auto. To jakiś żart?
- Bells, noce
są długie i potrafią skryć pewne tajemnice. No nic, ja muszę lecieć do pracy.
Powodzenia w szkole!
Wychodząc dał
mi buziaka. Jak nigdy. Coś tu jest nie tak. Najpierw sam zrobił śniadanie,
potem podarował mi samochód, a teraz ten buziak. Musiało stać się coś złego.
Albo…
- O kurczę!
To już 7:30?! Muszę się pospieszyć, jeśli nie chcę się spóźnić do
szkoły.
Szybko
ogarnęłam kuchnię, złapałam za torebkę i pognałam przed dom. Zatrzymałam się w
pół kroku, ponieważ na naszym podjeździe stało piękne żółte Camaro. Od razu
pokochałam ten samochód. Pomimo tego, że wyprodukowany był na przełomie lat 60.
i 70. ubiegłego wieku wyglądał cudownie. Lakier był nowiutki, nigdzie nie było
rdzy. Widać, że ktoś włożył w niego całe swoje serce. Oby prowadził się tak
dobrze jak wygląda.
Gdy tylko do
niego wsiadłam, poczułam, że ma duszę. Miałam wrażenie, że znam to auto od lat,
że jesteśmy sobie stworzeni. Odpaliłam silnik. To była muzyka dla moich uszu.
Żadnych problemów, więc z pewnością ruszyłam pod szkołę.
Nigdy nie
wiedziałam skąd u mnie taki pociąg do samochodów. Zawsze się tym interesowałam.
Nie ma marki, która podobałaby mi się bardziej lub mniej. Wszystkie auta są
piękne i mają to coś, czego nigdzie indziej nie można odnaleźć. W prawdzie nie
znam się na mechanice samochodowej, ale to się może zmienić w najbliższym
czasie. Tylko żeby znalazł się ktoś, kto mnie tego nauczy.
Dziś dość
szybko dojechałam pod szkołę. Albo tak mi się tylko zdawało. Zaparkowałam
blisko wejścia i wysiadłam. Stanęłam przed drzwiami i uświadomiłam sobie, że to
jest początek najcięższej pracy w moim życiu…
Bello Swan,
witamy w liceum.
~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~
I jak Wam się podoba? Chciałabym, żebyście od czasu do czasu zostawiali swój ślad w postaci komentarza :) Enjoy!
~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~
I jak Wam się podoba? Chciałabym, żebyście od czasu do czasu zostawiali swój ślad w postaci komentarza :) Enjoy!
świetny rozdział ;* czekam na kolejny, i następny i tak dalej ;))
OdpowiedzUsuńJestem kochanie...przepraszam,że tak późno ...ostatnio narzekam na brak czasu :( Rozdział świetny...mam nadzieje, że to będzie dla Belli najlepszy rok szkolny... / Kari :*
OdpowiedzUsuń